Gruzja – wojna, zniszczenia i polska pomoc

08.08.2008… ten dzień na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Sowieckie czołgi na ziemi gruzińskiej, krew na ulicach, rozpacz w oczach niewinnych ludzi.

Gruzja… niewiele o niej wiedziałam. Wyśmienite wino, przepiękne krajobrazy, wysokie góry… i opowieść św. p. Lecha Kaczyńskiego o Gruzinach walczących za Polskę w Powstaniu Warszawskim…

Wiedziałam, że muszę coś zrobić. Czułam że są mi bliscy i że nie mogą zostać sami w tak ciężkich chwilach. Pomyślałam o dzieciach, o tym co widzą, jak cierpią, i jak to wpłynie na ich dalsze życie. A może by tak wyrwać je z tego piekła wojny i przywieźć do Polski? Otoczyć opieką, pozwolić przeczekać te ciężkie chwile…

11 sierpnia gotowy projekt przedstawiłam Szefowi Kancelarii Prezydenta RP, a dzień później podczas wizyty Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi propozycja została przedstawiona stronie gruzińskiej. Prezydent zaprosił 300 gruzińskich dzieci do Polski.

I stało się – 20 sierpnia wyruszyłam do Tbilisi po pierwszą grupę dzieci. Gdy teraz przypominam sobie tamte dni, samej trudno uwierzyć mi że w tak krótkim czasie udało się zorganizować tak dużą akcję.

Dzieci uchodźców z terenów objętych działaniami wojennymi. Uciekały wraz ze swoimi rodzinami bez bagażu, często bez dokumentów. Niektóre straciły najbliższych… Trzeba było stworzyć listę dzieci, uzyskać zgodę rodziców czy prawnych opiekunów, uzyskać informację o stanie zdrowia dzieci oraz zgody na ewentualne leczenie. Następnie doprowadzić do stworzenia dla nich dokumentów pozwalających na przyjazd do Polski (paszportów oraz wiz). Przedstawiciele Ministerstwa ds. Uchodźców po stronie gruzińskiej i Ambasady RP w Tbilisi pracowali dniami i nocami. Wspaniali ludzie…

Równolegle należało znaleźć w Polsce miejsca, w których dzieci mogłyby wypoczywać, uruchomić akcję zbierania pieniędzy, ubrań, zabawek, rzeczy osobistych. Często wspominam rozmowę z panem Zbyszkiem Lichwą, właścicielem hotelu „Laworta” w Ustrzykach Dolnych. Myślałam o trudnych negocjacjach cenowych, on zaś zaproponował przyjęcie dzieci bezpłatne… Wspaniały człowiek.

Zresztą cały ten projekt opierał się na takich ludziach… Ania Pakuła Sacharczuk, ks. Stanisław Słowik, Jacek Piasecki, ks. Mieczysław Puzewicz, Ania Paluch, Senator Stanisław Kogut, Joachim Brudziński, ks. Maciej Szmuc, Janusz Szewczuk, pan Augustyn Wiernicki czy Prezydent Poznania Ryszard Grobelny, Poseł PO Jerzy Fedorowicz… i setki osób w różnych rejonach Polski. Jedni organizowali pomoc finansową i materialną, inni pracowali jako wolontariusze pomagając dzieciom, otaczając je opieką, lecząc.

Ostatecznie do polski przyleciało 262 dzieci. Przebywały w Ustrzykach Dolnych, Lublinie, Szczecinie, Strzelcach Krajeńskich pod Gorzowem Wielkopolskim, Poznaniu i Krakowie przez okres 2-3 tygodni. Jeździły po Polsce, poznawały naszą kulturę, historię, spotykały się z polskimi dziećmi. Chodziły po górach, szalały w aquaparkach, grały w piłkę… Cały czas pod czujną opieką psychologów i przyjaciół. Wszystkie dzieci zostały przebadane i w miarę możliwości podleczone stomatologicznie. Dwoje spośród nich otrzymało nowe życie.

Timuri, 14 letni chłopiec z pogranicza gruzińsko- osetyjskiego. Gdy miał miesiąc (1994 r.) wybuch pocisku zabił jego rodziców i pozbawił go słuchu. Wychowywali go dziadkowie. Kolejna wojna zmusiła ich do ucieczki i tak znalazł się w Polsce. Pomoc wolontariuszy, lekarzy, Profesora Henryka Skarżyńskiego i Fundacji POLSAT pozwoliła wykonać operację wszczepienia implantu ślimakowego w Międzynarodowym Centrum Słuchu i Mowy w Kajetanach. Dziś Timuri słyszy! Wiem, ponieważ ilekroć jestem w Gruzji, zawsze staram się go odwiedzać. Mieszka w malutkim domku we wsi Khurvaletti, niedaleko Gori. Dziadek ze łzami w oczach opowiadał mi, jak bardzo zmienił się Timuri. Że dobrze się uczy, że pomaga dziadkom… bo kiedyś ich „nie słuchał”. No ale jak miał słuchać skoro nie słyszał?

I Ekaterina, dziewczynka 13 letnia… podczas standardowych badań stwierdzono u niej wadę serca. Dalsza diagnostyka tylko to potwierdziła. W Polsce takie wady wykrywa się z reguły u malutkich dzieci. W Gruzji nikt tego nie zauważył. Chodziła na lekcje pianina, taniec… W ostatnim okresie siniały jej usta, szybko się męczyła. Powrót do Gruzji bez pomocy byłby wyrokiem. Oddałam ją w ręce lekarzy z Centrum Zdrowia Dziecka. I tu znowu wspaniali ludzie- Dyrektor Szpitala i dr Lidia Ziółkowska oraz ci, którzy pomogli uregulować rachunek za leczenie.

Operacjom i leczeniu dzieci towarzyszyli ich bliscy. Timuriemu przywiozłam Babcię, Ekaterinie Mamę.

Dzięki wielkiej akcji pomocy Gruzji każdy samolot lecący po dzieci wypełniony był pomocą humanitarną – żywność, mleko w proszku, ubrania, koce, śpiwory, kołdry, wyprawki szkolne, lekarstwa, środki czystości… a każde dziecko wracało do domu z kilkoma wielkimi torbami prezentów.

Wrócę jeszcze na chwilę do wspomnianego już 20 sierpnia – pierwszej podróży po dzieci gruzińskie. Czekały wraz z bliskimi na lotnisku w Tbilisi… Małe przerażone istotki o wielkich ciemnych oczach. Większość z nich całe swoje życie spędziło w malutkich wioskach na pograniczu gruzińsko-osetyjskim. Mała szkółka, cerkiew, czasami może wypad z rodzicami do Gori. I wybuch wojny, czołgi, samoloty, bombardowania… ginący bliscy, sąsiedzi… I ucieczka przez góry… Zostawiły wszystko, co było dla nich cenne – zabawki, książki, ubrania, czasami pieska. Całe swoje dotychczasowe życie. Miały za chwilę zostawić swoich bliskich, wsiąść do samolotu i odlecieć gdzieś bardzo daleko… Stojąc przed nimi uzmysłowiłam sobie w pełni trud tego zadania. Byłam podobnie przerażona jak one. I zrozumiałam wtedy jak wielkie znaczenie w takich sytuacjach ma pluszak. Przed wylotem udało się jeszcze zakupić dla wszystkich dzieci pluszowe misiaki. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam u nich uśmiech. Nie zapomnę tej chwili… I potem, gdy odwoziłam do Gruzji pierwszą grupę dzieciaków… Dwie najmłodsze dziewczynki rzuciły mi się na szyję i powiedziały po polsku – kocham cię! W takich chwilach nie czuje się zmęczenia… dla takich chwil warto żyć…

I jeszcze jedno wspomnienie. Pani Maria Kaczyńska w Ustrzykach Dolnych. Przyjechała do dzieci nie jako pierwsza Dama, a na miejscu była dla nich niczym Matką. Tuliła je do serca, całowała… a one odpowiadały tym samym. A po 10 kwietnia przychodziły zapłakane do naszej Ambasady w Tbilisi mówiąc, że straciły Matkę.

Prasa o akcji pomocy dzieciom z Gruzji: